wtorek, 15 sierpnia 2017

Znojmo






 Czasami nie musisz wiedzieć, gdzie tak naprawdę jesteś. Ważne, byś wiedział dokąd zmierzasz. Tym razem była to wylotówka do Austrii. 
 
Droga do autostrady wiodła przez malutką, uroczą wieś. Kawałek polnej ścieżynki przechodził obok zagajnika ze stawem, zamieszkałym przez niezidentyfikowane obiekty pływające. Tam zatrzymaliśmy się na chwilę, aby napełnić nasze spragnione, gliniane naczynia rosą.

Gdy dotarliśmy na wylotówkę, czekał tam on - pełen nadziei na podwózkę chłopak. Samotnie i bez lęku spoglądał w oczy nieprzychylnym kierowcom. Uparcie stał na posterunku, nie okazując wcale swej niezwykłej siły, by miłosiernie dać zwykłym śmiertelnikom możliwość wzięcia go – z ich własnej nieprzymuszonej woli. Gdy zmierzaliśmy w jego stronę, przypadł nam zaszczyt oglądania uśmiechu równie promiennego, co słońce tańczące w jego złotych włosach.
- Hello! I’m Tom.
Rozmowa z nim była tak zajmująca, że dopiero po jakichś pięciu minutach powiedziałam:
- Oh! We didn’t ask you, where are you from?
- I live in village between Wrocław and Poznań.
- To fajnie. 

Dalsza część rozmowy potoczyła się w jeszcze milszym tonie, bo jak wiadomo, nieznajomy Polak za granicą od razu staje się niemal twoją rodziną. Od tamtej pory Piotrek łapał stopa, a my zastanawialiśmy się, kto weźmie aż tylu autostopowiczów. Po jakichś 10 minutach zatrzymał się młody Czech i wziął naszą trójkę (albo czwórkę licząc Stefano*). Piotrek siadł z przodu i dowiedział się wielu ciekawych rzeczy o naszych sąsiadach. Miedzy innymi: jaką ulgą dla wszystkich był aksamitny rozwód, że Skoda po czesku naprawdę znaczy „szkoda” i o kilku takich absurdach jak świętowanie w ateistycznym państwie wystąpienia Jana Husa, dzień po rocznicy przyjęcia chrztu przez Czechy dzięki „Cyrylowi i jego metodom”. 

Dowiadywał się takich niesamowitych rzeczy dopóki nie usnął, pozostawiając naszego kierowcę z rozmawiającymi po polsku autostopowiczami ( i tak mało było słychać przy
150 km/h i otwartych oknach, więc wcześniej nie przejmowaliśmy się tym za bardzo). 
Teoretycznie wystarczyłoby po prostu zmienić język i powiedzieć o czym do tej pory rozmawialiśmy. Niestety, tematem naszej dyskusji było akurat więzienie w centrum Siedlec, jak również to, że siedzą tam najgorsi kryminaliści. Gdy zorientowałam się, że Piotr odpłynął do krainy Morfeusza, żartowałam akurat, że dają tam dobre jedzenie, ale ciężko mi się stamtąd uciekało…

Ze zmianą języka, nastąpiła więc i zmiana tematu. Okazało się, że nasz kierowca jest gitarzystą i wokalistą w zespole punkowym o nazwie Víčko i właśnie zmierza na próbę przed festiwalem w jakiejś grocie w górach. Słyszeliście kiedyś o akustycznym punku? Jeśli nie, to zapraszam na ich kanał, a tutaj wrzucam linka do chyba najfajniejszego utworu:



Víčko zostawił nas na stacji benzynowej za Brnem, gdzie spożyliśmy posiłek i podzieliliśmy się resztką owoców (resztką, bo większość zjadł Stefano*). Wtedy też usłyszeliśmy o sekrecie super mocy Tomka, która tkwi w bordowej czapce. „Reszta jest milczeniem”…
 (Swoją drogą to zdanie jest alternatywną wersją pytania – „Mogę być winna grosika?”)


Piotrek mógł ponosić przez chwilę kaszkiet mocy. Ja nie, bo jak byłam mała wpadłam do kotła z czapkami...
Później ze smutkiem rozdzieliliśmy się, i próbowaliśmy łapać stopa przy wjeździe i wyjeździe ze stacji. Po godzinie nieustannych prób znowu się zjednoczyliśmy, aby na małą chwilkę oddać się rozmowie. Wtedy też zobaczyliśmy biało-czerwoną flagę, otuloną promieniami chylącego się ku zachodowi słońca. Flaga przymocowana była do plecaka Kuby, który razem z piękną Patrycją dziarsko maszerował w naszą stronę. Tym sposobem zyskaliśmy kolejnych ludzi do kolonizacji Europy.

Patrycja i Kuba okazali się przesympatyczną parą. Zmierzali oni do najbardziej popularnej, letniej destynacji Polaków, czyli Chorwacji. Jak widać, zastanawianie się, jak to złapać podwózkę, gdy na stacji czeka tłum autostopowiczów jest bardzo pomocne, bo po chwili zatrzymał się bus z sześcioma miejscami wolnymi. Chyba nie muszę dodawać, jak często zdarza się, by ktoś wziął na stopa aż pięć osób na raz i to samych Polaków…

 Dotarliśmy do Znojmo. Poszłam z Piotrkiem na najdłuższe zakupy w życiu. Normalnie ich nie lubię, ale te akurat były miłe. Może to zasługa tego, że pierwszy raz od dzieciństwa znowu jeździłam w wózku? Kto wie…
I jeszcze jedno: bariera językowa między Polakami i Czechami występuje, śladowo ale jednak. W związku z tym radzę wam dobrze: nie „szukajcie” niczego w Czechach. Bardzo dobrze wam radzę...

Wróciliśmy i zaczęliśmy szykować się do snu na zamykanej na noc stacji benzynowej. Tam Tomasz Dobrodziej uchronił nas przed pędzącą cysterną, rozstawiając na środku wyjazdu namiot. Gdy sytuacja została opanowana, wspólnie uzgodniliśmy, że kostka brukowa nie jest najlepszym miejscem na wbijanie śledzi, więc rozstawimy się na wysepce. 


Tam rozmawialiśmy bardzo długo, co wskazywał nam nie zegarek, a termometr, który o godzinie pierwszej w nocy dalej twierdził, że jest 18 stopni Celsjusza. Kiedy my, zwykli śmiertelnicy zakopaliśmy się w bluzach i śpiworach, Tomek - jak to superbohater, „w pogardzie mając tnące szpony mrozu”, siedział dalej w krótkich spodenkach. Podczas rozmowy dowiedziałam się bardzo wielu ciekawych rzeczy. Na przykład: czy wiedzieliście, że to bardziej brązowe od góry na pasztecie podlaskim to skórka? Nie pozostałam jednak dłużna Patrycji i powiedziałam jej o tym, że gdy spożywa się mielonkę w dużych ilościach, zaczyna się śpiewać jak Cher. 

Później wywiązała się rozmowa na temat ŚDM: naszych przygód, organizacji i tego, że papież dostąpił zaszczytu pomachania tylko do Tomka (który jako jedyny znajdował się na trasie jego przejazdu). 


Rano wywiązała się zażarta walka o to, kto pierwszy będzie łapał stopa. I niech was nie zwiedzie to sielankowe zdjęcie. W ramach pokazu siły Kuba wygrał wojnę z krwiożerczym namiotem. Patrycja zaprezentowała nam swoją miażdżącą moc robienia kanapek z pasztetem. Ja wyjęłam gitarę i sprawiłam, że prawie polała im się krew z uszu. 
Piotrek przedstawił siłę swoich mięśni.

Natomiast Tomek poszedł umyć kiełbasę.
























Wygrałam oczywiście ja i zaciągnęłam swoich jeńców na pole obok naszego obozowiska, aby tam zacząć strzelać…
 Oczywiście strzelać „fotki”.

Jacy piękni każdy widzi.
Poznaliśmy też spoko ziomka.
Który zapoznał nas ze swoją rodzinką
Podwiozła nas Węgierka, która dzięki temu, że wyszła za Polaka, mogła rozmawiać z nami w naszym ojczystym języku. Następny był wiedeńczyk, który bardzo ułatwił nam zwiedzanie tego miasta.
Po podboju Moraw, stanęliśmy jak Sobieski pod Wiedniem.




*Stefano to gitara

1 komentarz: