Czasami nie musisz wiedzieć, gdzie tak naprawdę jesteś. Ważne,
byś wiedział dokąd zmierzasz. Tym razem była to wylotówka do Austrii.
Droga do autostrady wiodła przez malutką, uroczą wieś.
Kawałek polnej ścieżynki przechodził obok zagajnika ze stawem, zamieszkałym
przez niezidentyfikowane obiekty pływające. Tam zatrzymaliśmy się na chwilę,
aby napełnić nasze spragnione, gliniane naczynia rosą.
Gdy dotarliśmy na wylotówkę, czekał tam on - pełen nadziei
na podwózkę chłopak. Samotnie i bez lęku spoglądał w oczy nieprzychylnym
kierowcom. Uparcie stał na posterunku, nie okazując wcale swej niezwykłej siły,
by miłosiernie dać zwykłym śmiertelnikom możliwość wzięcia go – z ich własnej
nieprzymuszonej woli. Gdy zmierzaliśmy w jego stronę, przypadł nam zaszczyt
oglądania uśmiechu równie promiennego, co słońce tańczące w jego złotych
włosach.
- Hello! I’m Tom.
Rozmowa z nim była tak zajmująca, że dopiero po jakichś
pięciu minutach powiedziałam:
- Oh! We
didn’t ask you, where are you from?
- I live in
village between Wrocław and Poznań.
- To fajnie.
Dalsza część rozmowy potoczyła się w jeszcze milszym tonie,
bo jak wiadomo, nieznajomy Polak za granicą od razu staje się niemal twoją
rodziną. Od tamtej pory Piotrek łapał stopa, a my zastanawialiśmy się, kto
weźmie aż tylu autostopowiczów. Po jakichś 10 minutach zatrzymał się młody Czech i wziął
naszą trójkę (albo czwórkę licząc Stefano*). Piotrek siadł z przodu i
dowiedział się wielu ciekawych rzeczy o naszych sąsiadach. Miedzy innymi: jaką ulgą dla
wszystkich był aksamitny rozwód, że Skoda po czesku naprawdę znaczy „szkoda” i
o kilku takich absurdach jak świętowanie w ateistycznym państwie wystąpienia
Jana Husa, dzień po rocznicy przyjęcia chrztu przez Czechy dzięki „Cyrylowi i
jego metodom”.
Dowiadywał się takich niesamowitych
rzeczy dopóki nie usnął, pozostawiając naszego kierowcę z rozmawiającymi po
polsku autostopowiczami ( i tak mało było słychać przy
150 km/h i otwartych
oknach, więc wcześniej nie przejmowaliśmy się tym za bardzo).
Teoretycznie
wystarczyłoby po prostu zmienić język i powiedzieć o czym do tej pory
rozmawialiśmy. Niestety, tematem naszej dyskusji było akurat więzienie w
centrum Siedlec, jak również to, że siedzą tam najgorsi kryminaliści. Gdy
zorientowałam się, że Piotr odpłynął do krainy Morfeusza, żartowałam akurat, że
dają tam dobre jedzenie, ale ciężko mi się stamtąd uciekało…
Ze zmianą języka, nastąpiła więc i zmiana tematu. Okazało się, że nasz
kierowca jest gitarzystą i wokalistą w zespole punkowym o nazwie Víčko i
właśnie zmierza na próbę przed festiwalem w jakiejś grocie w górach.
Słyszeliście kiedyś o akustycznym punku? Jeśli nie, to zapraszam na ich kanał, a
tutaj wrzucam linka do chyba najfajniejszego utworu:
Víčko zostawił nas na stacji benzynowej za Brnem, gdzie spożyliśmy posiłek
i podzieliliśmy się resztką owoców (resztką, bo większość zjadł Stefano*). Wtedy
też usłyszeliśmy o sekrecie super mocy Tomka, która tkwi w bordowej czapce. „Reszta
jest milczeniem”…
(Swoją drogą to zdanie jest alternatywną wersją pytania – „Mogę
być winna grosika?”)
Piotrek mógł ponosić przez chwilę kaszkiet mocy. Ja nie, bo jak byłam mała wpadłam do kotła z czapkami... |
Później ze smutkiem rozdzieliliśmy się, i próbowaliśmy łapać stopa przy
wjeździe i wyjeździe ze stacji. Po godzinie nieustannych prób znowu się
zjednoczyliśmy, aby na małą chwilkę oddać się rozmowie. Wtedy też zobaczyliśmy
biało-czerwoną flagę, otuloną promieniami chylącego się ku zachodowi słońca.
Flaga przymocowana była do plecaka Kuby, który razem z piękną Patrycją dziarsko
maszerował w naszą stronę. Tym sposobem zyskaliśmy kolejnych ludzi do
kolonizacji Europy.
Patrycja i Kuba okazali się przesympatyczną parą. Zmierzali oni do najbardziej
popularnej, letniej destynacji Polaków, czyli Chorwacji. Jak widać,
zastanawianie się, jak to złapać podwózkę, gdy na stacji czeka tłum autostopowiczów
jest bardzo pomocne, bo po chwili zatrzymał się bus z sześcioma miejscami
wolnymi. Chyba nie muszę dodawać, jak często zdarza się, by ktoś wziął na stopa
aż pięć osób na raz i to samych Polaków…
Dotarliśmy do Znojmo. Poszłam z Piotrkiem na najdłuższe zakupy w życiu.
Normalnie ich nie lubię, ale te akurat były miłe. Może to zasługa tego, że
pierwszy raz od dzieciństwa znowu jeździłam w wózku? Kto wie…
I jeszcze jedno: bariera językowa między Polakami i Czechami występuje,
śladowo ale jednak. W związku z tym radzę wam dobrze: nie „szukajcie” niczego w
Czechach. Bardzo dobrze wam radzę...
Tam rozmawialiśmy bardzo długo, co wskazywał nam nie zegarek, a termometr,
który o godzinie pierwszej w nocy dalej twierdził, że jest 18 stopni Celsjusza.
Kiedy my, zwykli śmiertelnicy zakopaliśmy się w bluzach i śpiworach, Tomek - jak
to superbohater, „w pogardzie mając tnące szpony mrozu”, siedział dalej
w krótkich spodenkach. Podczas rozmowy dowiedziałam się bardzo wielu ciekawych rzeczy. Na
przykład: czy wiedzieliście, że to bardziej brązowe od góry na pasztecie
podlaskim to skórka? Nie pozostałam jednak dłużna Patrycji i powiedziałam jej o
tym, że gdy spożywa się mielonkę w dużych ilościach, zaczyna się śpiewać jak Cher.
Później wywiązała się rozmowa na temat ŚDM: naszych przygód, organizacji i
tego, że papież dostąpił zaszczytu pomachania tylko do Tomka (który jako jedyny
znajdował się na trasie jego przejazdu).
Rano wywiązała się zażarta walka o to, kto pierwszy będzie łapał stopa. I
niech was nie zwiedzie to sielankowe zdjęcie. W ramach pokazu siły Kuba wygrał
wojnę z krwiożerczym namiotem. Patrycja zaprezentowała nam swoją miażdżącą moc
robienia kanapek z pasztetem. Ja wyjęłam gitarę i sprawiłam, że prawie polała
im się krew z uszu.
Piotrek przedstawił siłę swoich mięśni.
|
Natomiast Tomek poszedł umyć kiełbasę. |
Wygrałam oczywiście ja i zaciągnęłam swoich jeńców na pole obok naszego
obozowiska, aby tam zacząć strzelać…
Oczywiście strzelać „fotki”.
Jacy piękni każdy widzi. |
Poznaliśmy też spoko ziomka. |
Który zapoznał nas ze swoją rodzinką |
Po podboju Moraw, stanęliśmy jak Sobieski pod Wiedniem.
*Stefano to gitara
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń