czwartek, 26 października 2017

Wenecja II



Całkiem nieźle udaje, że myśli, nie?

 Przez resztę nocy zwiedzaliśmy uśpione stare miasto, czekając na świt. Wychodząc z mrocznej uliczki, na małym placu zobaczyliśmy krzepkiego wysokiego mężczyznę, który stał w sposób bardzo pewny siebie. Było już za późno żeby zawrócić, zaczęłam więc w panice kombinować, jakby tu schować aparat. Na szczęście na rękawie dostrzegłam naszywkę ”POLIZIA”.

To ten świt, na który czekaliśmy. Ewentualnie ten drugi...
Po spotkaniu z Herculesem w mundurze, nadszedł czas na sesję zdjęciową na Moście Złotników. Tam pojawił się mistrz drugiego planu. Prawdopodobnie pochylił się nad cudem stworzenia, kiedy mnie ujrzał...



Z nieba mogło spaść co najwyżej pranie.
Około południa siedliśmy pod pomnikiem bliżej nieznanego mi bohatera. Nie wiem kim był, ale bardzo go polubiłam: nowa wycieczka zbierała się średnio co 5 minut. Ja grałam, a Piotrek próbował zrobić płyn do puszczania baniek (po to były mu wiadro, bambusowe kijki i litrowy płyn do mycia naczyń). Młody alchemik już wcześniej dawał z siebie wszystko, ale tego dnia usłyszałam od niego tylko:
-Ludzie tworzą swój własny przepis latami. To nie spada z nieba!


Grało mi się wyjątkowo dobrze. Tym razem byłam uczesana i wymalowana, więc turyści nie próbowali uniknąć mojej postaci w kadrze. Wręcz przeciwnie! Ilość zdjęć i nagrań ze mną w roli głównej sprawiła, że byłam nie tylko ulicznym grajkiem, ale także czymś w rodzaju niedźwiedzia na naszych rodzimych Krupówkach..

Ale nie mogę narzekać! Czasami zdarza się coś pozornie błahego, co uświadamia nam, że nasza ciężka praca i gonitwa za marzeniami ma sens. Mi przytrafiło się to właśnie wtedy, gdy kawałek ode mnie stanął bardzo wiekowy staruszek, żeby posłuchać tanga. Mężczyzna wyglądał, jakby wspominał najpiękniejsze chwile swojego życia. Wypłowiałe od włoskiego słońca niebo w oczach, delikatnie zamokło słonym deszczem. O mały włos i powiedzenie "Do tanga trzeba dwojga" sprawdziłoby się w naszym przypadku i zawtórowałabym mu we wzruszeniach. Dla tych pięciu minut mogłabym zatargać gitarę choćby na skraj świata!

Po godzinie grania zobaczyłam zmierzające w moją stronę dwie piękne, uśmiechnięte kobiety z portfelem na wierzchu. Widząc to, przyrzekłam sobie, że zrobię na nich wrażenie. Zagrałam najbardziej dramatycznie jak się tylko dało, uśmiechając się do nich co chwilę. Stanęły na przeciw mnie. Jedna otworzyła portfel i moim oczom ukazał się ten sam napis, co na ramieniu strażnika  - Herculesa: POLIZIA.


Spróbuj żyć bez kompleksów, gdy nie mieścisz się w uliczce!
Policjantki były przemiłe. Wskazały mi drogę do urzędu, w którym wyrobię pozwolenie (przy okazji dowiedziałam się, że bez niego występować na ulicy nie mogę). Do tego poinformowały mnie, że fajnie gram i teraz nie ma problemu, ale następnym razem wstawią mandat i skonfiskują gitarę (o nie!).
Po całej akcji podeszłam do Piotrka, który z weselszym już skupieniem, plątał węzły na lnianym sznurku. Nie mogłam się zdecydować, czy wygląda bardziej jak archeolog próbujący odczytać wiązane pismo Azteków, czy po prostu skaut starający się o odznakę.
- Zgadnij co się stało. – powiedział nie odrywając wzroku -  Podszedł do mnie chwilę temu jakiś dziadziuś z Portugalii i wręczył przepis na bańki.
- Przepis nie spada z nieba, nie?

Tęczowy eliksir nie został jednak spożytkowany, bo tego dnia próbowaliśmy opuścić miasto na wodzie. Niestety (stety?) przeszkodziła nam w tym ogromna burza. Nie powiem, wyglądała strasznie i pięknie jednocześnie.



Następnego dnia rano poszliśmy na stację kolejową.

Po drodze zdążyliśmy jeszcze na wschód słońca w najbardziej znanych miejscach w Wenecji.


Dotarliśmy do Wenecji Muestre. Tam przyszło nam czekać na stacji benzynowej ponad dwanaście godzin! Przy okazji poznaliśmy też niesamowitych Asię i Pawła, którzy cały dzień towarzyszyli nam w naszych trudach. O godzinie 23.30, kiedy Piotrek przeskakiwał niczym gazela krzaki i autostradę, jakaś kobieta nie mogła zaparkować i w związku z tym poddała się i pojechała dalej, a Azjatka w średnim wieku przeszła co najmniej 300 metrów pasem ruchu (do tego ciągnąc torbę na kółkach), ktoś zdecydował się podwieźć nas na następną stację benzynową (wydawało się to równie dziwne, co pieszy z walizką na autostradzie).
Tam założyliśmy kolejne polskie obozowisko. Sześcioro Polaków i Ukrainiec - imigrant. Jak w domu!
Z tego miejsca pozdrawiam: Asię, Pawła, Klaudię, Kubę i Vladimira! - nigdy nie zapomnę tej straszliwej nocy, którą przeszywały upiorne dźwięki oczyszczalni ścieków, (rozstawiliśmy namioty tuż obok).

Tzw. naczepa campingowa.



Następnego dnia przygarnęli nas tirowcy zmierzający do Krakowa. Do listy moich ciekawych miejsc noclegowych mogę dodać namiot rozstawiony na naczepie...









Dwa dni później marzenia Piotrka spełniły się i wrócił do mamusi. Nie byłabym sobą, gdybym nie skończyła na jedzeniu:

Na tort zrobiony przez stęsknione dzieciaki, zawsze warto wrócić do domu.
Choćby nie do swojego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz