To był 10 lipca.
Dzień przed wyjazdem. Siedzieliśmy z Piotrkiem w Magnolii we Wrocławiu i wchłaniając
niepostrzeżenie bułki z kawiarni naprzeciwko, popijane jedną Wedlowską
czekoladą, zastanawialiśmy się, czego jeszcze potrzebujemy. Gdzieś pomiędzy
kuskus, tzw. „myjadłem” (czyli płyn do mycia 9w1), a trytytkami wypłynął temat
bloga.
Padło wtedy fundamentalne
pytanie: „Co właściwie chcesz tym osiągnąć?”
Sformułowanie
odpowiedzi zajęło mi kilka minut.
Najpierw jak typowa kobieta pomyślałam o rzeczach, których zdecydowanie bym nie chciała.
Nie
chciałabym na przykład, żeby blog był formą zwrócenia uwagi na siebie,
pokazania jak dzielna Zuzia odbiła się od dna i teraz szaleje w wielkim
świecie.
Nie
chciałabym również, aby stał się skryptorium ze mną jako benedyktynem, którego
Biblią jest przewodnik turystyczny.
Nie chciałabym, aby był przepełniony pustymi słowami, które nie mają pokrycia w rzeczywistości.
Nie chciałabym, aby był przepełniony pustymi słowami, które nie mają pokrycia w rzeczywistości.
Spytasz mnie więc: „To czego ty babo w końcu chcesz?!”
Cóż…
Chciałabym pokazać, że marzenia się spełniają, jeżeli choć trochę im pomożemy.
Że z każdych
problemów da się wyjść, bo tak naprawdę zawsze jest się otoczonym miłością.
Że już teraz
masz wszystko, co Ci potrzebne do szczęścia.
Że możliwe jest
życie w obfitości.
A więc... Niech się stanie!
Blog, który
będzie afirmacją życia!
Garstką zdjęć,
filmów, muzyki i przemyśleń (być może nie najwyższych lotów, za to moich
własnych). Historią - różnych podróży, ale też człowieka, który stwarzany jest
na nowo z każdym krokiem, który podejmie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz